Trzymam w ręku świeżo wydaną książkę oprawianą w skórę, z pozłacanymi brzegami, z czerwoną wstążką-zakładką. Jej forma, choć niewątpliwie elegancka, nie zdradza jednak w pełni wyjątkowości tego egzemplarza. To polskie wydanie I i II księgi Institustio Religionis Christianae, najważniejszego dzieła Jana Kalwina. Co w tym wyjątkowego? Otóż to pierwsze, od czasów powstania ostatecznej formy dzieła w 1559 roku, polskie wydanie. Pierwsze po prawie pół tysiąca lat polskie tłumaczenie (docelowo) całości dzieła! I co bardziej niezwykłe – trzymany egzemplarz jest jednym z (tylko) kilkuset wydrukowanych…
Warto sobie uświadomić, że Institustio Religionis Christianae to dzieło fundamentalne dla protestantyzmu, uformowało całą „zachodnią” gałąź reformacji, jest podwaliną dla kościołów reformowanych, kongregacjonalnych, prezbiteriańskich, a w dalszym rzucie dla całego nurtu ewangelikalnego (baptystów, wspólnot wolnych chrześcijan itd.). Dzieło obszerne, systematyczne, najlepsze z wszystkich pism wczesnej reformacji, istotniejsze niż dzieła Lutra czy Zwingliego. To pod jego wpływem dokonano głębokiej reformy chrześcijaństwa i sposobu uprawiania kultu; „odpaństwowiono” religię, odczarowano sakramenty, ostatecznie pożegnano się z figuracją Chrystusa oraz „świętymi” obrazami… Kalwin nazywany jest dzięki niemu „księciem teologów”, „Arystotelesem Reformacji”.
Warto przystać na chwilę nad faktem nieprzetłumaczenia go z łaciny na język polski przez tyle wieków… Na francuski sam Kalwin dokonał auto-tłumaczenia jednocześnie w wydaniem łacińskim (1560); na angielski została przetłumaczona w całości w 1561, na niemiecki w 1572, na hiszpański 1597, na czeski 1615 . A na polski: w 2020 roku! Co za tym stało? Czy kontrreformacja i indeks ksiąg zakazanych w katolickim kraju? Czy też stworzona po polsku krótsza wersja Konfesji Sandomierskiej, która w znacznej części powtarzała tezy Kalwina? Brak środków? Wystarczająca współwyznawcom lektura dzieła w innych językach?

Kalwin napisał to dzieło dla takiej osoby, jak ja, zwykłego (choć pewnie niekoniecznie „prostego”) chrześcijanina. Oczytanego w podstawowym stopniu, ale bez konieczności wykształcenia teologicznego, wystarczy, że otwartego na myślenie i rozważania. To pewnie definicja większości z nas..
Pozwalam sobie opisać swoje wrażenia i przemyślenia właśnie z tego poziomu – „docelowego czytelnika dzieła Kalwina”; nie naukowca, nie teologa. Jako konwertyta, po świeżo wysłuchanych naukach, byłem bardzo ciekawy źródłowego systematycznego opisu chrześcijaństwa reformowanego – dzieło jednak przerosło moje oczekiwania na każdym poziomie.

Jan Kalwin wydał Institustio Religionis Christianae pięciokrotnie, w nowych redakcjach, pierwsze zawierające 8 rozdziałów w 1536; każda następna było dłuższa, poruszała więcej tematów, nie zmieniała przy tym poprzednich tez, ostatnie piąte wydanie z 1559 przeszło znaczną zmianę układu, tj. kolejności rozdziałów. Dziś Institutio Religionis Christianae to 80 rozdziałów zebranych w czterech księgach, razem będzie zawierało dużo ponad 1400 stron tekstu. Zwraca uwagę porządek, gdzie kolejne rozdziały postępują zasadniczo rytmem Apostolskiego Wyznania Wiary: dzieło zaczyna się od rozważań o Bogu jako „stworzycielu nieba i ziemi”, w tym „wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych”. Opisane jest jak Go poznawać (odp: człowiek mając wrodzone uczucie Jego potęgi i obecności, poprzez ogląd widzialnego świata przede wszystkim poznaje Go poprzez lekturę Biblii), jak oddawać mu prawidłowo cześć (nie poprzez bałwochwalstwo, obrazy, sztuczne święta, świętych, anioły, relikwie). Mierzy się z problemem „jajko czy kura”, czyli skąd wiadomo, że Pismo Święte jest święte (odpowiedź: człowiek wie to z wiary, umocniony przez Ducha; instytucja Kościoła jest tu wtórna) oraz robi wykład o Trójcy Świętej, której niepokojąco nie ma przecież literalnie opisanej w Biblii (na próbę wyjaśnienia wielowiekowego dylematu Kalwin poświęcił 50 stron!). Na końcu I księgi rozważa najtrudniejszą prawdę chrześcijańską – o Bożej Opatrzności; na początku II księgi przejdzie do zagadnienia, czy człowiek ma w ogóle wolną wolę? II księga to rozważanie dzieła Jezusa Chrystusa a także omówienie roli przykazań Bożych. III księga rozważa kwestie związane z działaniem Ducha Świętego (w tym wielki rozdział o modlitwie, a także o przedwiecznym wybraniu do zbawienia), a IV o ustroju kościoła, sakramentach…

Dziś po polsku ukazały się na razie dwie pierwsze księgi, pierwsza wydana w 2020 roku, druga właśnie co dopiero – w grudniu 2021. Wydawcą jest Marek Handrysik, Towarzystwo Upowszechniania Myśli Reformowanej HORN, ze Świętochłowic. Staranność wydania wyraża się nie tylko w formie, ale i treści: oprócz wielce ciekawych wstępów, a właściwie osobnych artykułów około-kalwinowych, zawiera list Kalwina do króla (Franciszka I) dedykujący mu wydanie z 1536 roku, wstęp napisany przez samego Kalwina do czytelników wydania z 1559; same wydanie okraszone jest niezliczonymi przypisami wyjaśniającymi co trudniejsze terminy, indeks cytatów biblijnych, indeks cytowanych dzieł innych autorów (108 w samej I księdze!) oraz – co jest już wyjątkowe – osobne szerokie cytaty z przywoływanych w treści innych pism – np. w pierwszym tomie Kalwin odnosi się do Platona i jego dzieła „Rzeczpospolita”, na końcu wydania mamy tekst 1 i 2 rozdziału z księgi VII tego starożytnego dzieła. Same te wypisy zajmują 32 strony I księgi. Wydawca i tłumacze wyjątkowo starannie identyfikowali dzieła i cytaty, do których odnosi się Kalwin; weryfikowali cytowanych autorów, księgi, sprawdzali tłumaczenie wykonane przez Kalwina w tych cytatach (i komentowali nieścisłości), sprawdzali, czy są polskie tłumaczenia cytowanych dzieł… To wszystko sprawia wrażenie lektury pełnej, totalnej, gdzie czytelnik może sam zagłębić się w problemy i je wszechstronne później przestudiować. Dla uczciwości trzeba dodać, że zdarzają się w wydaniu małe usterki, zaczynając od drobnostek w rodzaju literówek, a kończąc poważną pomyłką – nieprawidłowo zidentyfikowanym adresacie Listu do Króla (w przypisie opisany jako Franciszek II, a nie Franciszek I –wraz w konsekwencji zupełnie mylnym omówieniem postaci i jej roli w historii Francji).
I jeszcze słowo o tłumaczeniu: zostało dokonane z języka pierwowzoru, czyli z łaciny (jak już wspomniałem wcześniej, jednocześnie Kalwin napisał też wersję francuską, ale jako pierwszy przekład swojego dzieła), głównym tłumaczem jest dr Janusz Kucharczyk, filozof i filolog klasyczny, wykładowca na Uniwersytecie Śląskim. Drugimi tłumaczami i weryfikatorami całości tłumaczenia jest prof. dr hab. Rafał Leszczyński (profesor podjął się oprócz tego korekty stylistycznej, gramatycznej i interpunkcyjnej przekładu), oraz Piotr Wietrzykowski (metodyk nauczania łaciny). Ciekawostką jest fakt, że przetłumaczone na polski dzieło zostało przez kolejnego tłumacza (Alinę Lotz) porównane z kalwinowym tłumaczeniem na francuski, w celu wychwycenia i omówienia różnic (okazało się, że w I księdze jest ich kilkanaście-kilkadziesiąt i polegają najczęściej na uzupełnieniu zdania o obrazowe porównania).

Ponieważ test pochodzi z XVI w, pojawia się naturalne pytanie – czy taki język da się dzisiaj czytać? Czy tłumaczenie może litościwie zostało uwspółcześnione? Chyba na szczęście – nie zostało uwspółcześnione, obcujemy z tekstem renesansowym – długimi, wielokrotnie złożonymi zdaniami, zachowanym stylem i manierą tamtych czasów. Tłumacz pomaga współczesnemu czytelnikowi dokładając „zagubione” w długim zdaniu podmioty czy dopełnienia, niektóre zdania (jak wyjaśniał na wieczorze autorskim) dzielił na krótsze, gdy oryginalna forma nie dawała się przetłumaczyć dosłownie na współczesny język polski. A czy tłumaczenie jest „dobre”? Nie mogę tego ocenić, nie mam żadnych kompetencji w tym zakresie, można tylko ustalić kryteria, czy oddaje styl, ducha, język, oraz czy znaczeniowo jest wierne. Czytając polski tekst da się odczuć, że przekład zamierza wiernie oddać styl dzieła, nie „upraszcza” słownictwa ani budowy zdań, nie stosuje parafraz wypowiedzi (a jeśli stosuje, to tłumacz wyraźnie je zaznacza), wieloznaczne słowa bywają zaznaczone, a różne możliwe ich przekłady omówione. Sposób konstrukcji zdań wskazuje, że tłumaczenie jest dokonane wręcz słowo-po-słowie, bez dużej korekty „literackiej”.
To, co zwyczajny czytelnik może zrobić, to porównać dostępne tłumaczenia. I oto proszę, mamy taką możliwość, na język polski wcześniej o kilka lat Wydawnictwo Tymbes przełożyło cztery rozdziały II księgi. Co ciekawsze – dokonano tego przekładu z języka francuskiego. Porównajmy zatem zarówno zbieżność tłumaczeń, jak i styl losowo wybranego fragmentu (2.II.2):

Wydawnictwo Horn, tłumaczenie z łacinyWydawnictwo Tymbes, tłumaczenie z j. francuskiego
Rozważmy teraz, kiedy trochę wcześniej powiedzieliśmy, że „w umyśle i sercu ulokowane zostały zdolności duszy, które to utracił i umysł i serce”. Filozofowie oczywiście niezwykle zgodnie fantazjują, że rozum przebywa w umyśle, który na obraz pochodni świeci wszelkimi radami i na obraz króla rządzi wolą. Tak rzekomo wola napełniana jest boskim światłem, aby podejmować jak najlepsze decyzje i tą mocą przewodzi, by jak najlepiej nami rządzić. Zmysły przeciwnie, poddane są gnuśności i marazmowi, aby zawsze pełzać po ziemi i czołgać się wśród poślednich przedmiotów i nigdy nie wznoszą się ku prawdziwemu oświeceniu. Pragnienie, jeśli przywykło służyć umysłowi i jeśli nie pozwala podporządkować się zmysłom i motywowane jest do wysiłku w zdobywaniu cnót, to trzyma się słusznej drogi i kształtowane jest według woli. Jeśli natomiast poddane jest w niewolę zmysłów, to zostaje przez nie zdewastowane i zdeprawowane tak, że ulegając degeneracji przeradza się w pożądanie.W ostatnim czasie pojawiły się sugestie, że władze ludzkiej duszy usadowione są w sercu i umyśle; biorąc pod uwagę te opinie, rozważmy więc teraz, jak daleko sięga moc każdego z nich. Filozofowie na ogół utrzymują, że rozum mieszka w umyśle jak lampa, rzucając światło na wszelkie jego zamiary, lub jak rządząca wolą królowa – by przesiąknięty Boskim światem był w stanie rozważyć, co jest najlepsze, a wyposażony w animusz pozostał bez zarzutu wobec przykazań; dla przeciwieństwa zmysły jawią się myślicielom jako tępe i krótkowzroczne, zawsze pełzające nisko, pośród przyziemnych spraw, niezdolne do osiągnięcia właściwego poznania. Mniemają także, że żądza, będąca posłuszna rozumowi i niepozwalająca sobie na bycie ujarzmioną przez zmysły, będąc zdatna do zgłębiania cnoty, trzyma właściwy kurs i zostaje przekształcona w wolę; jeśli jednak pozostaje w niewoli zmysłów, jest zepsuta i zdeprawowana tak, że nikczemnieje w pożądliwościach.

Znaczeniowo teksty są zbieżne, a styl… no cóż, dla mnie tłumaczenie Hornowe jest trudniejsze dla współczesnego czytelnika. Warto odnotować, że tłumacz w wydawnictwie Horn usprawiedliwił się, dlaczego słowo appetitus przetłumaczył jako „pragnienie”, choć wypadałoby jako „pożądanie”; we francuskim przekładzie w tym miejscu jest słowo „żądza”.
Trzeba to przyznać – mamy bardzo wymagający tekst, różny od formy z którą na co dzień obcujemy. Trudno to jednak uznać za wadę – odbieram to jako… po prostu piękną lekturę, w której wszystko jest koherentne, współgra ze sobą: autor sprzed pół tysiąca lat, poglądy ówczesne, język w historycznej formie.

No właśnie, oprócz pytania, czy „da się to czytać językowo” pojawia się drugie, ważniejsze – „po co czytać tekst religijny (teologiczny) sprzed 500 lat”? Jakie znaczenie dla nas mogą mieć przemyślenia teologa z czasów, gdy ludzkość nie miała pojęcia np. o źródłach chorób, odkrywała dopiero prawa fizyki i astronomii, społeczeństwo żyło w czasach feudalnych lub ledwo co postfeudalnych, a religijnie było po prostu fundamentalistyczne? Nie mówimy przecież o „świętych księgach”, ale o traktacie, opracowaniu, poglądach konkretnej osoby, której światopogląd kształtowany był zupełnie w innych warunkach; świat poszedł do przodu, nie tylko cywilizacyjnie, ale także teologicznie. No więc.. po co to dzieło dziś czytać?

Dwa pierwsze powody są oczywiste: trudno pominąć dzieło życia „ założyciela” (w cudzysłowie) kościoła ewangelicko-reformowanego. Gdy – zainteresowany protestanckim wyznaniem – słyszałem, że Kalwin sądził to czy tamto, to nie mogłem wyjść ze zdumienia, że tak trudno mi to sprawdzić u źródła; że nie mogę po polsku przeczytać tego, co on sam napisał swoimi słowami.
Drugi powód jest powiązany z pierwszym – to wartość historyczna. Tekst Kalwina jest stary, warto go zwyczajnie poznać, poczuć, zagłębić się w ówczesne dylematy.

Moje wrażenia po lekturze mogą określać następujące słowa: zaciekawienie, zaskoczenie, poruszenie, oburzenie, refleksja.

Warstwę historyczną dzieła czytałem z wielkim zaciekawieniem.

Książkę otwiera List do Króla (z 1536 roku), przedmowa/dedykacja, w którym możemy rozpoznać to radykalne napięcie, z jakim mierzą się i w jakim żyją ówcześni reformatorzy i protestanci, a także cele, jakie sobie stawiają w głoszeniu nowej-starej Dobrej Nowiny. Kalwin namawia władcę do zapoznania się z prawdami wiary głoszonymi przez obóz reformacyjny. „Nie bez słuszności żądam, Królu Niezwyciężony, abyś podjął się pełnego rozeznania tej sprawy, która tak dalece niespokojnie i bez żadnego porządku prawnego oraz z nieumiarkowaną wściekłością bardziej niż z powagą prawną, była dotąd traktowana, czy też w jakikolwiek sposób poruszana. […] Najszlachetniejszy Królu, jak kłamliwymi oszczerstwami, codziennie przyciągają Ciebie na swoją stronę – […] że nie zależy nam na niczym innym, jak tylko na tym, by królom wyrwać ich berła z rąk, przejąć trybunały i wszystkie sądy, zniszczyć wszystkie stany i państwa, zakłócić pokój i spokój ludu, znieść wszystkie prawa, zniszczyć posiadłości i nieruchomości, wszystko w końcu z góry na dół poprzewracać. […] Odkrzykną nasi adwersarze , że fałszywie bronimy Słowa Bożego, którego (ich zdaniem) jesteśmy wyjątkowo zbrodniczymi fałszerzami. […] Nie przestaną przewrotnie atakować naszej doktryny jakimi mogą wyzwiskami nas obrzucać i znieważać, przez co czynią ją znienawidzoną i podejrzaną. Nazywają ją nową i świeżo urodzoną, szydzą, że jest wątpliwa i niepewna, pytają, jakimi cudami została potwierdzona, zastanawiają się, czy jest możliwe by była prawdziwa będąc przeciwko wspólnej opinii tylu świętych Ojców, i czy trzyma się najstarszego obyczaju. Uparcie stoją przy tym, że jest odszczepieńcza, skoro wszczyna bitwę przeciwko Kościołowi, albo że kościół przez wiele wieków, przez które takich rzeczy nie słyszano, był martwy. Ostatecznie, mówią, nie trzeba wielu argumentów, jako bowiem można poznać po owocach, że przede wszystkim zrodziła ona tak wielkie mrowie sekt i krocie podziałów. […] Niech w ogóle nie robią na Tobie wrażenia te czcze pomówienia, za pomocą których nasi wrogowie starają się wzbudzić w Tobie grozę. […]ufamy, że możemy zawalczyć o Twoje względy, o ile w spokoju jeden-jedyny raz przeczytasz to nasze zwierzenie, które przedkładamy przed Tobą, Wasza Wysokość, w charakterze obrony. Domniemuję jednak, że podszepty nam nieżyczliwych do tego stopnia napełniły Twoje uszy, że […] wściekłe oskarżenia, skoro przymknąłeś na nie oko, szaleją przeciwko nam, ściągając na nas więzienie, chłostę, tortury, okaleczenia, a nawet stos.” „Twoją będzie rolą, Najjaśniejszy Królu, nie odwracać ani uszu, ani umysłu, od tak sprawiedliwej obrony [tej nauki]. Nie powinna Cię odciągać od tego wzgarda naszego poniżenia. My z pewnością jak biedaki jesteśmy i odrzucone człeczyny, tak jak się godzi, jesteśmy tego świadomi; wobec Boga oczywiście nieszczęśni grzesznicy, w oczach ludzi wzgardzeni; odchody (jeśli chcesz), jakieś świata odpadki, albo jakkolwiek można jeszcze bardziej poniżająco nas określić […]. Lecz doktryna nasza powinna stać niepokonana, wysoko poza wszelką chwałą świata, ponad wszelką władzą, ponieważ nie jest nasza, lecz Boga żywego i tego Pomazańca, którego Ojciec ustanowił królem, by panował od morza do morza i od rzek aż po kresy Ziemi.”

Myśląc dalej o aspekcie historycznym, tekst zaciekawia dyskretnym urokiem innej perspektywy światopoglądowej. Jakże inne dylematy mieli ówcześni ludzie! Kalwin w wyżej wymienionym Liście do Króla tłumaczy się na kilku stronach, że brak poświadczenia jego nauki > czynionymi cudami< nie może być odbierany jako dowód jej fałszywości. Kalwin pisze: „To zaś, że żądają od nas cudów, czynią niesłusznie, nie wykuwamy bowiem żadnej świeżej Ewangelii, lecz utrzymujemy tę samą, prawdziwą, której służą wszystkie cuda , które niegdyś uczynił Chrystus i apostołowie […] Wypada też byśmy zapamiętali, że istnieją cuda szatańskie, które, chociaż są raczej sztuczkami, niż przejawami prawdziwej mocy, potrafią jednak zwodzić nieroztropnych i niedoświadczonych. Magowie i czarownicy zawsze byli znani z cudów, bałwochwalstwo umacniały zadziwiające cuda,, które dla nas przecież nie stanowią dowodów prawdziwości zabobonów magów i bałwochwalców.” Trudno przy tym dociec, kto miałby te cuda czynić – Kalwin? Jego współwyznawcy? Inny przykład: rozdział XIV omawia duchowe postacie, stworzenia Boże, czyli anioły i diabły. Przyznajmy, że z dzisiejszej perspektywy anioły i diabły nie są zbyt pasjonującym przedmiotem rozważań chrześcijanina…. O aniołach Kalwin pozwala sobie na następujące refleksje XIV.5. „[…] aniołowie są niebiańskimi duchami, z których posługi i posłuszeństwa korzysta Bóg do wykonania tego, co postanowił […] Nazywane są wojskami, ponieważ jak strażnicy okrążają swojego wodza, ozdabiają Jego majestat i czynią go widocznym, i tak jak żołnierze baczni są zawsze na znak wodza. Zostali tak wyposażeni i przygotowani do spełniania Jego rozkazów, że gdy tylko skinie, zabierają się do dzieła, albo są już raczej w trakcie jego wykonywania.” Warto też powiedzieć, że te refleksje o aniołach wynikają z troski reformatora, by wierni prawidłowo oddawali cześć Bogu, tj by jednak nie oddawali jej aniołom, nie modlili się do nich, nie uznawali ich za swoich opiekunów. O diabłach zaś pisze: XIV.16 „[…] ponieważ diabeł został stworzony przez Boga, pamiętajmy, że ta podstępność, która przypisujemy jego naturze, nie pochodzi z samego stworzenia, ale z zepsucia. Wszystko, co w nim zasługuje na potępienie, nabył przez zepsucie i upadek.” . Ta opowieść o diabłach zamieszczona jest znowu nie bez powodu – rozważany jest ówczesny, ale także pewnie i współczesny dylemat – jak to jest możliwe, by wszechmogący Bóg pozwalał sobie na destrukcyjną działalność sił zła? Odpowiedź jest jasna i związana z innymi poglądami reformatora: Szatan czyni tylko to, co Bóg chce i na co mu pozwala (XVI.16) – ale o tym dalej. Uogólniając, czytając dzieło Kalwina obcujemy ze światem, w którym Pismo Święte traktowane jest zupełnie dosłownie, każde opisywane w Biblii wydarzenie traktowane jest jak sprawozdanie faktów (np. Bóg wstrzymał słońce na dwa dni nad Jerychem), nie ma niuansów, poważnych prób traktowania zapisów jako alegorii czy przypowieści.

ZASKOCZENIE
Niech te anegdotycznie przeze mnie wspomniane fragmenty o aniołach i diabłach nas nie zmylą, nie doprowadzą do myśli, że mamy do czynienia z dziełem zajmującym się pobocznościami, sekciarskim, dziwacznym.

Byłem wielce zaskoczony! Stoimy oto przed traktatem filozoficznym, podróżą przez próbę zrozumienia sensu życia, sensu świata, próbę odpowiedzi, jak żyć dobrze, poprawnie. To nie podręcznik do religii, nie katechizm w dosłownym słowa znaczeniu. Wręcz przeciwnie, Kalwin przeprowadzi nas przez wszelkie doktryny filozoficzne, zmierzymy się z pooglądamy między innymi cyników, stoików, epikurejczyków, ale także różnych kierunków i sekt chrześcijańskich, np. arian, donatystów, pelagian; poznamy stanowiska poszczególnych filozofów starożytnych, np. Platona, Arystotelesa, Cycerona, Seneki jak również niezliczonych ojców i świętych kościoła – z Augustynem na czele. Przebiegnie w cytowanych dziełach nam też Luter, Melanchton, Kopernik; Homer i Wergiliusz (zapoznamy się nawet z fragmentami ich poematów) . Ale to i mało. Kalwin ma „niewspółczesną” manierę odnoszenia się do poglądów innych myślicieli bez ich wyraźnego wskazywania, pisząc : „Inny ojciec kościoła uchwalił”… „Byli ojcowie kościoła, którzy”… „niektórzy z filozofów” – w tych przypadkach tłumacz lub wydawca wskazuje wyraźnie, kto dane poglądy głosił i w którym dziele je opisał – zatem listę autorów i poglądów z którymi dyskutuje Kalwin rozrasta się o kolejnych: Spirydon, Kasjodor, Epifaniusz, Ambroży, Jan Chryzostom (to lista przypisów pod tekstem z jednej kartki!). Jeszcze kolejni myśliciele wymieniani są mimochodem po nazwisku, bez cytowania, zatem wydawca i tłumacz namierzają, a nieraz też cytują teksty, do których odnosi się Kalwin. Jakby tego było mało, tekst jest pełen nie tylko bezpośrednich odniesień do poglądów szkół filozoficznych, ale także mimowolnych, niejawnych, których niewprawne oko nawet nie zauważy lub nie zrozumie np.: „Odtąd nie mam nic do roboty w owym chlewie wieprzów. Odzywam się raczej do tych, którzy oddani przewrotnym dowodzeniom, chętnie wyciągają owo neutralne powiedzenie Arystotelesa, wykorzystując je zarówno do negowania nieśmiertelności duszy, jak i do odbierania Bogu Jego władzy.” Tu tłumacz uprzejmie wyjaśnia, że „wieprzami” są epikurejczycy, których tak żartobliwie, ale i autoironicznie nazwał Horacy, bo głosili, że jedynym dobrem jest rozkosz. A ci, którzy interpretują poglądy Arystotelesa to awerroiści i renesansowi arystotelicy, którzy twierdzili, że poglądy filozofa są nie do pogodzenia z wiarą w nieśmiertelność duszy. I tak przez całe dzieło… Bez pomocy tłumacza i wydawcy zdecydowanie trudniej byłoby przez traktat Kalwina przejść, tłumacz – przypomnę – jest filozofem i wychwytuje wszelkie, także ukryte aluzje do różnych poglądów filozoficznych.
A trzeba przyznać, że Kalwin w specyficzny sposób prowadzi ten dyskurs. Bo dyskutuje. Stawia tezę lub podnosi problem, przedstawia swoje stanowisko i omawia kontr-stanowiska. Przywołuje je, jedno za drugi, i kolejne, i kolejne i kolejne, oglądając w nieskończoność sprawę z najróżniejszych, zaskakujących stron, zawstydzając czytelnika swoją erudycją. Te poglądy, które uznaje za istotne, bliskie swoim choć błędne, albo za ułudnie prawdziwe i niebezpieczne (np. stoików), omawia dokładnie, choć nigdy bezstronnie. Z tymi, które uznaje za głupie lub łatwe do obalenia, rozprawia się jednym zdaniem. Nie jest obiektywny, często z pomocą przychodzi tłumacz, który w przypisach szerzej i obiektywniej przedstawia poglądy adwersarzy. Kalwin nie stroni od mocnych słów, wręcz inwektyw, biednych epikurejczyków, których darzy wyjątkową niechęcia nazywa wieprzami (co już widzieliśmy), nieczystymi psami, zarazą. Adwersarze wg niego bredzą, toczą pianę, wyrzygują bluźnierstwa. Można to czytać z pewnym nawet ubawieniem, rozkoszując się zaskakującym kolażem filozoficznych rozważań i dosadnych słów, uznając to za „manierę epoki”, choć ów uśmiech gaśnie w momencie, gdy czytamy, że wyznawców innych opinii trzeba zmiażdżyć, co w epoce, w której nieprawomyślnym groziło (cytując użalania się Kalwina) „więzienie, chłosta, tortury, okaleczenia, a nawet stos” brzmi niedobrze. Wracając do dzieła, jest ono tak gęste w rozważania filozoficzne, tak zaskakująco głębokie, że możemy zapomnieć o szybkiej lekturze. Czytałem samą I księgę okrągły rok, na raz tylko po 3-4 strony, nie warto się spieszyć, tu czytelnik powinien rozważać słowa Kalwina, czy jego tok rozumowania jest słuszny, logiczny (sam Kalwin często odnosi się do logiki i rozumu), czy nie nadinterpretuje lub czy nie idzie na skróty. A często jego poglądy filozoficzne, które on uznaje za „oczywiste” zdumiewają radykalizmem, mocnymi interpretacjami. Klucz do zrozumienia tej postawy tkwi w tym, w jaki sposób Kalwin traktuje Pismo Święte – jako aksjomat, prawdę oczywistą, niepodważalną.
Co ważne ta biblijna prawda kształtuje ogół poglądów na człowieka, sens życia, świat. Dr Janusz Kucharczyk w przedmowie opisuje (pozwalam tu sobie na parafrazy i cytaty z przedmowy) , że Kalwin na kartach swego dzieła przedstawił swoje myśli jako philosophia christiana, nie jest to opracowanie praw objawionych, ale mądrość chrześcijańska po prostu, także w filozoficznym sensie. To jak filozofia grecka, ale w wersji lepszej, naprawionej przez biblijne objawienie. Biblia, jak okulary przez które patrzy się na świat, pozwala na prawidłowe poznanie człowieka i sensu życia, mechanizmów rządzących światem. Dopiero przez pryzmat Biblii można połączyć ze sobą w całość różne fragmenty ludzkiej filozofii i osiągnąć to, czego szukali filozofowie starożytni. Kalwin ucieka od czystej spekulacji na temat Boga. Nie filozofuje też o człowieku bez boskiej perspektywy. Jedno rozważa przez drugie. Już pierwszy rozdział ma tytuł: „O tym, że poznanie Boga i poznanie nas samych łączą się ze sobą i w jaki sposób sobie odpowiadają.” A w I.1. „ […] nikt nie może zrozumieć siebie, jeśli nie skieruje wpierw swoich myśli ku Bogu, w którym żyje i porusza się, ponieważ jest całkiem jasne, że posiadane przez nas zdolności wcale nie pochodzą od nas; nie jesteśmy niczym innym niż bytem w jednym Bogu. [….] Każdy powinien wniknąć świadomością we własny upadek {do którego doprowadził bunt pierwszego człowieka} , aby dojść do jakiegokolwiek poznania Boga. Tak więc poznajemy w poczuciu własnej niewiedzy, marności, niedostatku, słabości, przewrotności, wreszcie i zepsucia, że nigdzie indziej, tylko w Bogu znajduje się prawdziwe światło mądrości, potężna moc, doskonała obfitość wszystkiego dobra i czystość sprawiedliwości. W taki sposób od własnego zła jesteśmy prowadzeni do poznania dóbr Boga.” Na to przedstawienie moralnej nędzy człowieka przyjdzie czas w księdze II i będzie to bolesne doświadczenie…

PORUSZENIE

Zaskoczenie filozoficzno-teologicznym charakterem dzieła Kalwina rezonuje jednocześnie z osobistym doświadczeniem. Osobiście porusza. Kalwin rozpoczyna swoje dzieło od rozpoznania i odczuwania Boga poprzez ogląd widzialnego świata i poprzez wewnętrze poczucie Jego obecności. Bóg przemawia do człowieka swoimi dziełami, które zachwycają; ożywioną przyrodą, harmonią i porządkiem świata. Człowiek odczuwa też boską obecność w moralnym porządku świata, każdy ma zaszczepione ziarno religii. III.1 „By zapobiec próbom uciekania się od wymówki niewiedzy, sam Bóg wpoił we wszystkich ludzi świadomość swojej potęgi i ustawicznie ją odnawia, raz po raz sącząc jej nowe krople, aby wszyscy bez wyjątku poznali, że Bóg istnieje, że jest ich stwórcą […]. V.1 […] Nie tylko wszczepił On w ludzkie umysły owo – jak powiedzieliśmy – ziarno religii, ale objawił siebie w całym dziele stworzenia świata i co dnia siebie wyraźnie objawia tak, ze nie można nawet oczu otworzyć, aby Go nie dostrzec. Wprawdzie Jego istota nie jest pojmowalna, gdyż Jego boskość uchodzi spostrzeżeniom zmysłowym ludzi, jednak swoimi poszczególnymi dziełami wyrzeźbił oczywiste znaki swojej chwały, a są one tak wyraźne i znakomite, aby prostakom i głupcom odebrać jakąkolwiek możliwość usprawiedliwienia się niewiedzą.” Takie doświadczenie jest przecież udziałem wielu osób, przyziemnie rzecz ujmując np. wiemy z biologii, jak komórki się dzielą, ale zdumiewamy się dlaczego i po co, w jakim celu przyroda nieożywiona w końcu ożyła i ciągle dąży do dalszego życia i rozwoju. W absolutnie skomplikowanym związku chemii i biologii podziwiamy „czyjeś” dzieło, ten świat widzialny jest bramą do wiary. To pierwszy krok w szukaniu źródła i sensu świata– kolejne powinna już wyznaczać Biblia. W tym aspekcie myśl Kalwina jest bardzo przemawiająca nawet do współczesnego człowieka, a to zapętlenie filozofii i religii staje się wielce inspirujące.

OBURZENIE

Ale lektura dzieła Kalwina ma także miejsca wzburzające, przynajmniej stanowiące wstrząs, zarówno religijny, jak i moralny. To doktryna o opatrzności Bożej. Współcześnie rozumiemy ją chyba potocznie w taki sposób, że „Bóg czuwa nad człowiekiem”. Dla Kalwina oznacza to zupełnie coś innego, a raczej radykalnie większego. Tu trzeba wyraźnie powiedzieć, że Kalwin postrzega Boga nie tylko jako stworzyciela świata, ale – co podkreśla z wyraźną mocą, zniecierpliwieniem a nawet złością na ślepotę ludzką – jako wszechwładnego Pana świata, wszechmocnego, wszechwiedzącego, wszechwładnego. To nie puste przymiotniki. Bóg naprawdę wszystkim kieruje. Wszystkim! On naprawdę stworzył świat nie tylko w aspekcie materialnym, ale także czasowym. Nie tylko wie, co się wydarzy w przyszłości, ale On ją stworzył, ukształtował, jest stworzycielem w tym najszerszym aspekcie. Albo ciągłym stworzycielem, w każdym momencie, osobowym przeciwieństwem przypadku. Kalwin wprost występuje przeciwko poglądowi, że Bóg świat jedynie utworzył, nadał fizyczne prawa, puścił w ruch i teraz ten świat się sam kręci. XVI.4. „nazywa się to opatrznością nie z tego powodu, że Bóg bezczynnie rozmyśla nad tym, co się dzieje na świecie, lecz ponieważ jakby trzymając ster kształtuje wszystkie zdarzenia.[…[ Czas odrzucić ów pogląd, który panuje niemal powszechnie, a który przypisuje Bogu ślepe i nie wiem jak niedookreślone działanie, odmawiając mu szczególnie tego, by wszystkim rozporządzał i kierował swoim celom z niewyobrażalną mądrością.” To oczywiście musi doprowadzić Kalwina do – z dzisiejszej perspektywy raczej niepoważnie brzmiącego – stwierdzenia „ilekroć pola niszczone są przez opadu gradu i burze, jest to znak pewnej i szczególnej kary.” Konsekwencje takiego postawienia sprawy dalej każą stwierdzić Kalwinowi XVI.6 „[…] w świecie nie dzieje się nic, absolutnie nic inaczej niż z Jego przeznaczenia [co] wskazuje, że podlega Mu i to, co wydaje się całkiem przypadkowe. Czyż może być coś bardziej przypadkowego niż to, że przechodzącego podróżnika zabije ułamana z drzewa gałąź? Lecz zupełnie inaczej określa to Pan, który wyznaje, że to On przekazał go w ręce zabójcy.” I dalej ciągnie myśl: XVI.9 „Wyobraźmy sobie na przykład kupca, który wszedłszy w las […] nieroztropnie […trafia do jaskini zbójców […] i zostaje zamordowany. Śmierć jego była nie tylko przewidziana przez Boże oko, ale i już zatwierdzona Jego dekretem. Nie mówimy więc, że przewidział, jak długo czyjeś życie będzie trwało, lecz wyznaczył i ustalił mu kres, którego nie może przekroczyć.” A potem jeszcze XVIII.8 przywołuje Izajasza ((45:7) „Ja, Bóg, stwarzający światło i kształtujący ciemności, czyniący pokój i stwarzający zło, ja, Bóg, czynię to wszystko”. To bardzo wstrząsające ujęcie sprawy, zwłaszcza dla nas, ludzi żyjących w XXI wieku, mających świadomość okropieństwa wojen dwudziestowiecznych… Mamy sobie wyobrazić, że Kalwin na pytanie: „Gdzie był wtedy Bóg?!” odpowiedziałby: „Jak to gdzie… jak zawsze, u steru”…? Nasz renesansowy heretyk wie, że takie ujęcie sprawy jest dla wielu skandaliczne, dla wyjaśnienia sprawy poświęca temu zagadnieniu aż trzy księgi dzieła. Krytykuje i odrzuca sprzeciw wobec takiego rozumienia opatrzności Bożej: XVII.1 „[…] potworna jest pycha wielu, którzy ze zbyt wielką śmiałością odważają się poddawać swoim ocenom dzieła Boże i badać Jego ukryte plany, a także wyrokować zuchwale o sprawach nieznanych, jak i o sprawach śmiertelników. Cóż bowiem bardziej opacznego niż to, że w stosunku do równych nam wolimy stosować umiar i powściągać swój sąd niż narazić się na zarzut lekkomyślności, a jednocześnie bezczelnie urągamy niejasnym wyrokom Boga, na które należało patrzeć ze czcią.” Usprawiedliwia ten pogląd potokiem przykładów z Pisma, przypomina że „wyroki Boga są bezdenną potężną głębią”, a „mądrość Boża znana jest tylko samemu Bogu, umyka bowiem oczom wszystkich żyjących” (Job 28:20-29).” Człowiek we wszystkich zdarzeniach widzi jedynie przypadek lub działanie innych złych ludzi, a nie widzi niezbadanego planu Bożego.
Jeżeli chodzi zaś o działanie złych ludzi, to wg Kalwina nie można bałamutnie twierdzić, że są niewinni i usprawiedliwieni, bo swym przestępstwem realizują Boży plan. Kalwin dowodzi, że Bóg tylko wykorzystuje złych ludzi do realizacji swojego planu, ale złoczyńca jest nadal złoczyńcą. Judasz nie jest usprawiedliwiony ze swojego czynu – przecież popełnił je z własnej woli… jednak wypełniając Boże, dawno ustalone, postanowienie.
Ale cóż mamy zrobić z wizją takiego Boga? Otóż dla Kalwina ta myśl powinna dawać chrześcijanowi – spokój, ukojenie! Bo człowiek nie jest wystawiony na przypadek, ślepy los, złe moce, przeznaczenie, fatum. „lecz skoro już raz zabłyśnie człowiekowi światło opatrzności Bożej, wyzwolony zostaje i uzdrowiony już nie tylko od skrajnej trwożności lęku, ale od wszelkiej troski, która dręczyła go wcześniej. Jak bowiem słusznie boi się losu, tak odważa się bezpiecznie powierzyć siebie Bogu. Na tym polega rozwiązanie, aby zrozumieć, że Ojciec Niebiański wszystko obejmuje swoją mocą.[…] oddanemu w wierze w Niego i poleconego opiece aniołów nie zaszkodzi ani woda, ani ogień, ani żelazo, chyba że Bogu jako władcy spodoba się dać im jakiś doń przystęp. XVI.8 „Jeśli zdarzy się coś niepomyślnego, natychmiast skieruje umysł ku Bogu, którego ręka bardzo nam pomaga w odciśnięciu w umyśle cierpliwości i łagodności. […]> Bóg dał, Bóg wziął, niech imię Boże będzie błogosławione< (Job:1:21).”
Czy ta myśl nas dziś pociesza? Mamy pewnie inne wyobrażenie Boga, raczej nie Pana świata, ale przepełnionego miłością Zbawcę…

REFLEKSJA

Po cóż zatem czytać dziś Kalwina – przypomnę pytanie z początku?

Sam Kalwin tak zdefiniował sens zgłębiania istoty religii chrześcijańskiej, czyli efektu lektury swojego dzieła: II.2
„Pobożny umysł nie wyobraża sobie dowolnego boga, ale zgłębia tylko tego jedynego i prawdziwego.
Nie oddaje Mu też nic z tego co widzialne, lecz jest zadowolony z takiego pojmowania, w jakim On sam siebie objawił […].
Poznawszy więc, że wszystkim kieruje, uwierzył, że jest On jego opiekunem i obrońcą, cały oddaje się wierze w Niego. Zrozumiał bowiem, że Bóg jest sprawcą wszelkich dóbr; jeśli coś doskwiera, jeśli czegoś brakuje, zaraz wraca się pod Jego obronę […]. Jest przecież przekonany, że Bóg jest dobry i miłosierny.
Ponieważ uznaje, że jest On Panem i Ojcem, uznaje za pewne, […] ze godny jest uczczenia swojego majestatu […]. Zawsze stawia obie przed oczami Jego trybunał, ze strachu przed Nim powstrzymuje się w obawie przed wywołaniem Jego gniewu. […] Rozumie bowiem, że czeka u Niego kara dla bezbożnych i zbrodniarzy.
Poza tym,[…] powstrzymuje się od grzeszenia, że Boga kocha i czci jak Ojca, jak Pana szanuje i poważa oraz lęka się Go urazić […].
Oto czym jest prawdziwa czysta i prawdziwa religia. Jest mianowicie wiarą autentycznie połączoną z bojaźnią Bożą, tak aby zawierała w sobie lęk i własnowolny szacunek oraz pociągała za sobą nieskalany kult, jaki jest zapisany w Prawie.”

Dla nas (dla mnie) dziś dzieło Kalwina jest źródłem wiedzy historycznej, refleksji historycznej, wiedzy filozoficznej, ćwiczeniem umysłowym, gimnastyką wyobraźni, konfrontacją z dawnym pojmowaniem wiary, pewnego rodzaju fundamentalizmem i dosłownością, konfrontacją z własnymi wyobrażeniami o Bogu, wierze, człowieku, religii. To świadectwo czasu, powrót do źródeł, zanurzenie się w filozofię w zaskakującej formie.
Lektura I księgi spełniła swoją rolę jako dzieło filozoficzno-religijne: pomimo archaicznego tekstu w formie i treści, moje myśli krążą wokół poruszanych zagadnień, jako czytelnik mierzę się z poglądami i ideami w niej przedstawionymi. Po lekturze kołacze mi się w głowie myśl, że dzieło Kalwina jest jak sól, która nie straciła smaku; dziś przyprawia o nową intensywność rozumienie religii, nie pozwala zadowolić się banalnymi formułkami i leniwymi, a zwłaszcza infantylnymi rozumieniem chrześcijaństwa, w którym jakoby chodzi o to tylko, by być ogólnie dobrym. Po lekturze jednak więcej widać Pana Świata…
Nam zostaje próbować zrozumieć (po kalwinowemu) ten Boży plan – 20 polskich pokoleń nie miało przekładu „Istoty religii chrześcijańskiej” na polski, a nam go dziś udostępniono… dlaczego dziś, dlaczego nam? Co z tego mamy wynieść, jakie to jest zadanie?

Dariusz Kostrzewski 21.01.2022